Warsaw Institute
Od trzech miesięcy jesteśmy świadkami rozprzestrzeniania się na świecie śmiertelnego wirusa SARS-CoV-2, który początkowo rozwijał się w Chińskiej Republice Ludowej (ChRL – red.), następnie przeniknął na kolejne regiony świata, dotykając swoim zasięgiem wszystkie zamieszkałe kontynenty, znacząco zmieniając sytuację społeczną i gospodarczą państw.
W rozmowie z The Warsaw Institute Review mieszkająca na Tajwanie dziennikarka i korespondentka polskich mediów pani Hanna Shen opowiada o rażących zaniedbaniach komunistycznych chińskich władz, dezinformowaniu opinii publicznej, a także obecnej sytuacji na sąsiednim Tajwanie.
The Warsaw Institute Review: Od dłuższego czasu do światowej opinii publicznej przebijają się informacje, że chińskie komunistyczne władze wiedziały o rozwoju nowego wirusa dużo wcześniej, niż oficjalnie poinformowały o tym WHO i resztę świata. Jak w Chińskiej Republice Ludowej rozwijała się sytuacja związana z koronawirusem i od kiedy decydenci wiedzieli o możliwym rozwoju epidemii?
Hanna Shen: Dzięki hongkońskiej gazecie South China Morning Post, a dokładnie dzięki temu, że jej dziennikarze dotarli do dokumentu wydanego przez władze prowincji Hubei wiadomo, że pierwszy przypadek zachorowania odnotowano w Wuhan już 17 listopada 2019 r. Na pierwszą reakcję władze miasta kazały jednak czekać aż do 31 grudnia 2019 r., kiedy to zamknięty został targ owoców morza w Wuhan, przedstawiony jako epicentrum wybuchu epidemii. Jednakże teza, iż to targ był źródłem zakażenia, szybko została obalona. Dziś mówi się, że pierwszy zarażony wirusem człowiek mógł mieć kontakt z nietoperzem albo łuskowcem. Pojawiają się również osoby, które twierdzą, że wirus mógł powstać w laboratorium w Wuhan, jednym z najnowocześniejszych takich laboratoriów na świecie, w którym bada się takie patogeny, jak wirus SARS czy Ebolę.
Równolegle z zamknięciem targu w Wuhan, 31 grudnia 2019 r. Pekin przekazał Światowej Organizacji Zdrowia informację o przypadkach nieznanej choroby, co do której nie ma przesłanek, że roznosi się z człowieka na człowieka. Tę wersję WHO powtórzyło w swoim oświadczeniu 14 stycznia 2020 r., mimo że władze Tajwanu przekazały WHO już 31 grudnia 2019 r. informacje od personelu medycznego w Chinach, że wirus jednak może się roznosić między ludźmi. WHO jednak zignorowało tę wiadomość. 13 stycznia 2020 r. rozpoznany został pierwszy znany przypadek zachorowania na COVID-19 poza Chinami, w Tajlandii. Od tego czasu wirus roznosił się do kolejnych państw na świecie. Niestety, WHO potrzebowała prawie dwóch miesięcy by ogłosić, że skala zarażeń koronawirusa jest już pandemią.
Chiński zwrot w sprawie podejścia do wirusa nastąpił 20 stycznia po wystąpieniu prezydenta Komunistycznej Partii Chin, Xi Jinpinga. Ogłosił on, że niezwykle istotnym jest podjęcie wszelkich możliwych środków w celu zwalczania nowego koronawirusa. Dopiero wtedy chińscy decydenci oraz media kontrolowane przez KPCh zaczęły alarmować samych Chińczyków i świat o gwałtownym wzroście liczby zarażonych osób. 23 stycznia zostało zamknięte miasto Wuhan, a z czasem taka blokada spotkała także inne miasta w prowincji Hubei. Pomimo tych zabiegów do 29 stycznia wirus był już obecny w całych Chinach. Musimy pamiętać, że był to okres Księżycowego Nowego Roku, a więc czas, kiedy setki milionów Chińczyków co roku wraca do swoich domów i rodzin, będących często w odległych prowincjach. Ma wtedy miejsce wędrówka ludności na niespotykaną w innych częściach świata skalę. Z pewnością pomogło to w rozprzestrzenieniu się wirusa.
Dziś oficjalna wersja chińskich komunistycznych władz mówi, że Chiny poradziły sobie z epidemią. 25 marca została zniesiona blokada prowincji Hubei. Wyjątkiem jest miasto Wuhan, które zostanie otwarte 8 kwietnia. Trudno jednak uwierzyć, że sytuacja została w pełni opanowana. Tak jak i trudno zaufać danym, które dotyczą obecnej liczby zachorowań i przypadków śmiertelnych, które podawane są przez chińskich decydentów. Inne dokumenty, do których dotarli dziennikarze gazety The Epoch Times pokazują, że oficjalne dane z prowincji Shandong dotyczące liczby zarażonych były zaniżane nawet 52 razy. Inne źródła mówią, że dane z całego kraju były zaniżane od 5 do 10 razy. Potwierdza to personel medyczny i pracownicy krematoriów w Chinach. Dziś, gdy Pekin mówi o sukcesie w walce z epidemią, pracownicy medyczni przekazują informacje, które świadczą o tym, że daleko jest jeszcze do sukcesu. Za przykład może posłużyć lekarz z Wuhan. W rozmowie z japońską agencją Kyodo przyznał, że tuż przed wizytą prezydenta Xi Jinpinga w Wuhan 10 marca miały miejsce przedwczesne zwolnienia z kwarantanny i zaniżenie oficjalnej liczby zakażonych.
Dowodem na to, że Pekin poradził sobie z koronawirusem według komunistycznych władz jest doprowadzenie do zamknięcia 14 polowych szpitali wybudowanych specjalnie dla chorych na COVID-19. Jednakże było to dokładnie tuż przed wspomnianą już wcześniej wizytą Xi Jinpinga w Wuhan. Pekin również milczy na temat utworzonych w tym samym czasie trzystuset tzw. stacji przekaźnikowych, do których trafiła część chorych ze zlikwidowanych szpitali. Co więcej, obecnie Chiny zmagają się z drugą falą zachorowań, która jest wynikiem powrotu do kraju Chińczyków z Europy oraz Stanów Zjednoczonych.
Jakie działania podjęli w przeciągu ostatnich trzech miesięcy przedstawiciele władz oraz Komunistycznej Partii Chin, czy była zauważalna różnica w reakcji na prowincjonalnym szczeblu partyjnym i centrali w Pekinie? Czy już wtedy koronawirus uważano za tak wielkie zagrożenie, czy może decydenci na szczytach władzy w ogóle o tym wtedy nie wiedzieli? Jakiś czas temu krążyły plotki o tym, że władze Wuhanu początkowo zataiły kryzys ze względu na mający odbyć się w ich mieście zjazd regionalnych władz partyjnych. Gdyby wcześniej podjęto zdecydowane kroki, czy byłaby szansa na ograniczenie wielkiej migracji Chińczyków w związku z nadchodzącym chińskim nowym rokiem?
Zachowanie komunistycznych władz Chin bardzo przypomina działanie sowieckich komunistów w przypadku tragedii czarnobylskiej z 1986 r. W początkowym okresie władze ZSRR nie przyznawały się do wypadku jądrowego, a dopiero fizyczne dowody zmusiły je do ujawnienia prawdy. Tak samo zachowały się komunistyczne władze ChRL w przypadku wybuchu epidemii koronawirusa. Od początku światowa opinia publiczna częstowana była nieprawdziwymi informacjami i miała do czynienia z patologiczną wręcz skrytością chińskich władz. Pod koniec stycznia w wywiadzie dla państwowej stacji CCTV burmistrz Wuhan Zhou Xianwang powiedział, że jako lokalny urzędnik po otrzymaniu informacji musiał czekać na zgodę władzy centralnej, aby móc ją ujawnić. Zatem na pewno już na początku grudnia 2019 r. władze w Wuhan informowały władze centralne komunistycznych Chin, że pojawił się niespotykany do tej pory wirus. To jasny sygnał, że Pekin takiej zgody władzom z Wuhan nie wydał. I wtedy rzeczywiście władze lokalne bardziej skupiły się na przygotowaniach do zjazdu regionalnych władz KPCh, który odbywał się w Wuhan w dniach 11-17 stycznia 2020 r. Aby nie psuć atmosfery podczas komunistycznego zlotu twierdzono, że podczas jego trwania nie było nowych przypadków zachorowań na wirusa, co było oczywistym kłamstwem.
Wiadomo też, że już 7 stycznia sam Xi Jinping wiedział o sytuacji w Wuhan. I dziś wiemy też, że był to moment, w którym gdyby podjęto zdecydowane kroki, najprawdopodobniej nie byłoby katastrofy na skalę światową. Stwierdza to badanie naukowców z brytyjskiego University of Southampton, opisujące jaki wpływ na ograniczenie epidemii miały niefarmakologicze metody, w tym m.in. izolacja chorych, ograniczenia w podróży, czy kordony sanitarne w Chinach.
Chiny zaczęły na poważnie działać w sprawie koronawirusa dopiero po 20 stycznia 2020 r. Przytoczone badanie mówi, że gdyby ChRL wprowadziła podobne metody tydzień wcześniej, to byłoby o 66 proc. mniej przypadków zachorowań. Reakcja 2 tygodnie wcześniej oznaczać mogła aż o 86 proc. mniej przypadków, a 3 tygodnie 95 proc. mniej chorych na COVID-19. W prostej linii oznacza to, że nie mielibyśmy pandemii o światowym zasięgu.
Wszyscy, którzy próbowali wołać na alarm, m.in. lekarze sygnaliści z Wuhan, następnie byli prześladowani. Taki los spotkał właśnie doktora Li Wenlianga, który wraz z siedmioma innymi lekarzami już w grudniu 2019 r. ostrzegał przed epidemią jeszcze wtedy nienazwanego SARS-CoV-2. Doktor Li był z tego powodu dwukrotnie zatrzymywany. Kazano mu również podpisać dokument, w którym przyznawał się, że rozsiewał plotki, co przyczyniało się do zakłócania porządku społecznego. Li po tym wszystkim wrócił do pracy w szpitalu, gdzie zarażony koronawirusem przez pacjenta zmarł.
Zatem jaki był stosunek decydentów do wprowadzania obostrzeń w walce z koronawirusem?
Władza lokalna pozwoliła nieświadomym zagrożenia Chińczykom z Wuhanu i prowincji Hubei na spotkania podczas imprez masowych i podróże po Chinach i za granicę, gdyż bała się samodzielnego podjęcia decyzji bez aprobaty centrali. To oznaczałoby z całym prawdopodobieństwem zakończenie ich karier w partii. Sam Xi prawdopodobnie uważał, że wprowadzenie ograniczeń m.in. w podróży w okresie Księżycowego Nowego Roku wywoła niezadowolenie społeczne, co zachwiałoby jego pozycję w KPCh jeszcze mocniej. A należy pamiętać, że ubiegły rok był dla prezydenta Chin bardzo ciężki. Przesunięcie posiedzenia Komitetu Centralnego KPCh z przełomu 2018 r. i 2019 r. na koniec października 2019 r., to dowód na owe trudności. Mówiło się przed posiedzeniem, że opóźnienie to spowodowane było przez cztery bomby, których rozbrajaniem zajęty był Xi Jinping, a które mimo to bardzo osłabiły jego pozycję w partii. Owymi bombami były spowolnienie gospodarcze, przedłużająca się wojna handlowa ze Stanami Zjednoczonymi, protesty w Hongkongu oraz walka frakcyjna w samej KPCh. Można do tego wybuchowego zbioru dodać również eskalację zachodniej krytyki w stosunku do chińskiej polityki wobec Ujgurów w Xinjiangu i coraz bardziej asertywny wobec Pekinu Tajwan. To drugie przyniosło kolejną porażkę Xi na początku 2020 r. – przegraną propekińskiego Kuomintangu w wyborach prezydenckich i parlamentarnych na Tajwanie. Teraz do tego wszystkiego doszła kolejna bomba – SARS-CoV-2.
Dochodzą nas również informacje o dużym społecznym niezadowoleniu w ChRL, które powodowane jest niekompetencją władz w początkowych fazach kryzysu. O jakiej skali mówimy i jakie to przybiera formy? Czy Pekin na to reaguje?
Na pewno jakimś przełomem dla Chińczyków była śmierć doktora Li Wenlianga. Internauci zaczęli wtedy zadawać niewygodne pytania, np. dlaczego osoby, które działały w interesie narodu chińskiego i ostrzegały przed wirusem, były prześladowane przez władzę. Tym samym zaczęto domagać się wolności wypowiedzi. I takie wolnościowe postulaty pojawiły się nie tylko w chińskim Internecie, ale także 20 marca w Kantonie, na hurtowym targu Shahe w czasie protestu hurtowników, niezadowoleni Chińczycy z nowych regulacji dotyczących opłat za wynajem, krzyczeli: Chcemy praw człowieka.
Komunistyczna władza odpowiada na to cenzurą i izolowaniem tych, którzy głoszą niewygodne dla niej opinie. 14 marca zaginął Ren Zhiqiang – były potentat rynku nieruchomości i popularny chiński bloger, który otwarcie krytykował partię komunistyczną Chin. W jednym ze swoich artykułów napisał, że Xi Jinping jest żądnym władzy klaunem, a komuniści ograniczając wolność słowa, przyczynili się do rozprzestrzenienia epidemii koronawirusa na świecie.
Komunistyczna propaganda buduje wizerunek Xi Jingpinga jako bohaterskiego przywódcy walczącego z zarazą. Obecnie media i politycy komunistyczni dodają też, że walka z wirusem zakończyła się sukcesem dzięki zjednoczonemu wysiłkowi całego chińskiego narodu. Ten przekaz ma utwierdzić Chińczyków, że tylko razem pod przywództwem prezydenta Xi i KPCh, Chiny mogą odnieść sukces. Inna metoda propagandy, to np. cytowanie zagranicznych przywódców wychwalających chiński rząd za jego działania w czasie pandemii. Służy to budowaniu aury sukcesu chińskiej władzy w Pekinie. Mamy także do czynienia z działaniami służącymi odwróceniu uwagi, a dokładniej zepchnięciu odpowiedzialności za problemy na niższe poziomy władzy. Wymienieni zostali np. sekretarze w Komunistycznej Partii Chin w całej prowincji Hubei, w tym w Wuhan. Odeszli też dwaj najwyższej rangi przedstawiciele Komisji ds. Zdrowia prowincji Hubei. Wielu Chińczyków w czasie epidemii zobaczyło, że problemem nie jest jakiś niekompetentny lokalny aparatczyk, ale cały system, a przede wszystkim styl przywództwa prezydenta Xi. Odzwierciedla się to w ogromnej utracie zaufania do Xi Jinpinga jako przywódcy.
A jak sytuacja wygląda w sąsiednim Tajwanie, zwanym jedyną chińską demokracją? Dochodzą do nas informacje, że tam przyjęto inną strategię. Kiedy pojawił się pacjent zero i w jaki sposób władze tego kraju reagowały na nadciągającą epidemię?
Pierwszy przypadek zachorowania na Tajwanie wykryto u kobiety, która wróciła z Wuhan 21 stycznia 2020 r. Tajwan był jednak na to przygotowany i już wcześniej podjął kroki służące ograniczeniu liczby zachorowań. Już 31 grudnia 2019 r. Tajwańskie Centrum Kontroli Chorób wprowadziło kontrolę dla pasażerów przylatujących z Wuhan.
Myślę, że Tajwan pozytywnie zaskoczył świat. Tajwan znajduje się raptem 130 km w linii prostej od Chin, ponad 400 tys. Tajwańczyków pracuje w ChRL, a w zeszłym roku wyspę odwiedziło 2,7 mln turystów z Chin. Ta bliskość Chin sprawiła, że wielu specjalistów, m.in. naukowcy z John Hopkins University w styczniu przewidywali, że Tajwan będzie jednym z państw najbardziej dotkniętych koronawirusem. Tak się nie stało.
Jaka jest zatem różnica w zwalczaniu pandemii koronawirusa między tymi dwoma chińskimi – aczkolwiek jak wiemy, o innej wrażliwości politycznej – państwami? Jaka jest recepta na sukces w prewencji i zwalczaniu wirusa przez Tajwańczyków?
Główny powód tajwańskiego sukcesu to szybka reakcja i brak wiary w dane przekazywane przez komunistyczne Chiny. Jak wspomniałam, Tajwan już 31 grudnia 2020 r. podjął pierwsze kroki prewencyjne rozumiejąc, że sytuacja w ChRL jest dużo poważniejsza niż było to przekazywane przez chińską władzę. Tajwan stosuje kwarantannę, ale nie kwarantannę dla informacji. I to odróżnia go od Chin. Wyspa pokazała, że lepszym sposobem na powstrzymanie koronawirusa nie jest kwarantanna wiadomości na temat epidemii, ale ułatwienie ludziom dostępu do odpowiednich informacji. Utworzone w styczniu Główne Centrum Dowodzenia Epidemiologicznego (CECC) codziennie organizuje konferencje prasowe, podczas których ogłaszane są najnowsze informacje dotyczące epidemii oraz podjęte przez władzę tajwańskie decyzje i działania. Dementuje również fake newsy krążące w mediach społecznościowych, rozpowszechniane głównie przez tzw. wumao dang, czyli armię opłacanych chińskich trolli, które wypuszczają informacje mające przekonać Tajwańczyków, że rząd nie radzi sobie z epidemią, by wprowadzić chaos na wyspie.
Tajwan jednakże radzi sobie z epidemią również dlatego, że ma bardzo dobrze funkcjonujący system medyczny. W rankingu Health Care Index oceniającym systemy opieki zdrowotnej w 93 krajach na świecie, tajwański system przez ostatnie dwa lata z rzędu zajmował pierwsze miejsce.
Jako że Pani obecnie znajduje się na Tajwanie, proszę przybliżyć jak obecnie wygląda codzienne życie w tym kraju.
Uważam, że Tajwan jest teraz najbezpieczniejszym miejscem na Ziemi, a życie wygląda dość normalnie. Mimo, że teraz Tajwan, tak jak Chiny, Japonia i Korea Południowa boryka się z drugą falą zakażeń, to sytuacja jest pod kontrolą i nie ma potrzeby blokady miast czy ograniczania wolności obywateli. Działają szkoły i wiele biznesów. Na pewno jest to ciężki okres dla linii lotniczych i biur podróży, gdyż cudzoziemcy w tej chwili mają zakaz wstępu na wyspę. W codziennym życiu w wielu miejscach mierzona jest temperatura, a ludzie chodzą w maskach. Tajwańczycy są czujni i zdyscyplinowani. Od początku zdawali sobie sprawę, że koronawirus nie jest zwykłą grypą, a ci, którzy nie przestrzegają zasad kwarantanny, ponoszą kary finansowe. Na przykład, na początku marca władze Tajwanu ukarały mężczyznę, który opuścił miejsce kwarantanny grzywną w wysokości 1 mln TWD (ok. 139 tys. PLN – przyp. red.).
Tajwan zadbał też o rezerwy strategiczne. Aby nie dopuścić do braku masek ochronnych, z czym boryka się wiele innych państw na świecie dotkniętych koronawirusem, 24 stycznia 2020 r. rząd Tajwanu ogłosił tymczasowy zakaz eksportu masek ochronnych. 6 lutego wprowadzono system racjonowania masek, wymagający od obywateli przedstawienia karty ubezpieczenia zdrowotnego przy ich zakupie. Na początku lutego ogłoszono mobilizację tajwańskich sił zbrojnych w celu powstrzymania rozprzestrzeniania się wirusa i obrony przed nim. Żołnierzy wysłano m.in. do hal produkcyjnych głównych producentów masek ochronnych, aby tam pomogli w obsłudze 62 dodatkowych linii produkcyjnych. W tej chwili wyspa produkuje 12 mln masek dziennie. W kwietniu ma to być nawet 13 mln.
Przenieśmy się na arenę międzynarodową. Jak dużą pomoc uzyskała ChRL od innych państw w zwalczaniu epidemii? Czy prawdą jest, tak jak twierdzą Chińczycy, że USA nie pomogły im w żaden sposób?
Są państwa, w tym Polska, które wysłały do Chin środki ochrony medycznej, w tym m.in. maski. W przypadku Tajwanu wiemy, że władze chińskie próbowały zmuszać biznesmanów inwestujących w Chinach, aby przekazywali w ramach darowizny maski z Tajwanu. Była to forma szantażu, która mogła doprowadzić do ogołocenia tajwańskiego rynku z masek. Dlatego tajwański rząd podjął decyzję, aby wprowadzić tymczasowy zakaz eksportu masek, co przysłużyło się bezpieczeństwu Tajwańczyków. Nie jest prawdą, że Amerykanie nie oferowali pomocy. Zarówno w styczniu, jak i w lutym 2020 r. rząd USA proponował, że wyśle ekspertów z amerykańskich Centrów Kontroli i Prewencji Chorób do Hubei. Co więcej, amerykańscy eksperci dowiadywali się od swoich kolegów w Chinach, że pomoc jest niezwykle potrzebna. Jednakże, władze Komunistycznej Partii Chin odrzuciły tę ofertę pomocy, gdyż ważniejsza dla nich była odpowiednia narracja i przedstawienie Ameryki w określonym przez KPCh, negatywnym świetle.
Jak interpretuje Pani obecną pomoc Chińskiej Republiki Ludowej państwom europejskim? Często możemy spotkać się z opinią, że ChRL przysyła w darowiźnie materiały medyczne, podczas gdy w rzeczywistości chińska pomoc dla Europy opiera się na komercyjnej współpracy poszczególnych państw europejskich z chińskimi fabrykami.
Przede wszystkim nie uważam, że to jest pomoc. Gdyby Chiny naprawdę chciały pomóc, zamiast kłamliwej propagandy i represji wobec mówiących prawdę o epidemii, przynajmniej od początku stycznia tego roku władze Chin alarmowałyby inne kraje w sprawie rozprzestrzeniania się niebezpiecznego wirusa. Przyjęłyby pomoc oferowaną przez USA. Gdyby tak postąpiły, pewnie udałoby się ograniczyć skalę zarażeń. A tak dziś na całym świecie mamy pandemię i wszyscy płacą za to wysoką cenę. Uważam, że chińska władza, czyli przede wszystkim Komunistyczna Partia Chin, jest odpowiedzialna za pandemię. Ta odpowiedzialność nie dotyczy przeciętnych Chińczyków, bo są największymi ofiarami swoich władz. W ramach wojny dezinformacyjnej Pekin promuje narrację, że choć epidemia wybuchła w Chinach, to nie pochodzi z Chin, że Chiny nie są za nic odpowiedzialne. Wręcz przeciwnie, dziś mogą światu pomóc. Pamiętajmy, że za tą rzekomą pomoc w większości przypadków wszystkie państwa muszą płacić.
Jest takie chińskie powiedzenie, które dziś też często używa chińska dyplomacja mówiąc o swojej pomocy: Toutao baoli, czyli dawać śliwki w zamian za brzoskwinie. Dziś KPCh oferuje nam śliwki w postaci m.in. masek, ale jednocześnie Xi Jinping ma dobrze przygotowany plan jak i kiedy za rzekomą pomoc w czasach zarazy upomnieć się o brzoskwinie. Jeśli inne państwa nie pociągną Pekinu do odpowiedzialności za to, że wirus do nich dotarł, niektórych kosztował życie lub zdrowie, a niektórzy odczują to ekonomicznie, to rachunek za pomoc wystawi ChRL. Jedni usłyszą, że skoro Pekin przybył z darami, to teraz pora, by Huawei budował sieć 5G. U innych będzie to żądanie dostępu do posiadanych bogactw albo do stosowania chińskiego juana w handlu tak, by waluta ta odgrywała większą rolę w światowych transakcjach, wypierając dolara.
Czyli mówimy o pomocy prowizorycznej?
Ta rzekoma pomoc bez wskazania Chin jako odpowiedzialnych za rozlanie się pandemii po całym świecie i zgody na propagandę KPCh, którą przedstawiają Chiny nie jako źródło problemu za kryzys, ale jako rozwiązanie tego kryzysu w innych krajach na świecie, w przyszłości, może przełożyć się na uzależnienie gospodarcze i polityczne kolejnych krajów, a także jest po prostu oszustwem.”
Rozmawiał Jarosław Walkowicz
źródło: warsawinstitute.org